poniedziałek, 13 lipca 2015

Nie gram na konsolach Nintendo...

...ale bardzo je kocham.

Dziś o prawdziwej miłości. Miłości do swych pasji. Miłości dzielonej między odbiorcami kultury, a jej twórcami.


Zmarł Satoru Iwata. Człowiek ten był uosobieniem tego, co gracze uwielbiają w grach Nintendo. Skoncentrował się na tworzeniu tytułów, które przynosić będą nieskrępowaną radość. Chciał, by ludzie czuli to samo, co kilkanaście lat temu przy kultowych grach na NES, m.in. The Legend of Zelda i Super Mario Bros..


Udało się. Nintendo DS i Wii stały się jednymi z najpopularniejszych konsol na świecie, a ich siłą były dobre, satysfakcjonujące gry i nietuzinkowe, przynoszące wielką radochę sposoby sterowania.


Szczerze mówiąc zawsze jestem podjarany nowym sprzętem, zwłaszcza przenośnym. Uwielbiam handheldy. Informacje o nich zawsze włączają we mnie wewnętrzne dziecko. Jako brzdąc miałem czarno-białego Gameboya, kupiłem na giełdzie za 30 złotych, myślałem, że to GB Color. Mimo pomyłki grało się genialnie, miałem Asteriksa, The Lost World, cholernie trudne Empire Strikes Back. To pierwsze przeszedłem kilkanaście razy. Gry były wtedy wymagające, ciężkie, mało wybaczały, a jednocześnie proste w mechanice. Nawet dzisiaj to przepis na sukces - gdy np. bijatyka jest łatwa do nauczenia, a trudna do wymasterowania, zwyciężyła już na starcie.



Genialna była idea siedzenia/leżenia gdziekolwiek i grania jednocześnie. Wakacje u babci i dziadka zmieniły się diametralnie, od tej pory zawsze była przy mnie moja ukochana konsolka i zestaw zapasowych baterii alkaicznych.

Drugą moją konsolą przenośną było Playstation Portable, które towarzyszy mu od czterech lat i nadal cieszy, dzięki możliwości emulacji i wielkiej bibliotece tytułów. Jednak, gdybym mógł, kupiłbym też NDSa.


Jest coś magicznego w przenośnych konsolkach Nintendo. Coś jakby z dzieciństwa. Gameboy Advance oferował jakość wcześniej niespotykaną w rękach. Jarał mnie każdy model, przez GBA SP aż po Gameboy Micro. Chciałem mieć wszystkie. Golden Sun powalało grafiką. Była taka gra Payback, którą stworzono w 3D i wyglądało kompletnie jak pierwsze Grand Theft Auto, może nawet trochę lepiej. Ach, jak ja o niej marzyłem, jak i o przenośnej, izometrycznej wersji Maxa Payne'a (heh, a teraz można na tabletach zagrać w konwersję tego tytułu z PC).




Podobnie było z kolejną konsolą Nintendo. Może przez to, że DS miał moc obliczeniową równą PSone. Może to przez klasyczne tytuły typu Zeldy czy Mario. Nie wiem, na czym to polegało, naprawdę.




Ostatnio miałem w końcu okazję pograć na New Nintendo 3DS. Pierwszy raz od czasów mojego Gameboya miałem w rękach handhelda Ninny. Jakie to było cudowne przeżycie. Ta głębia, dwa ekrany, a na nich Monster Hunter. Stylistyka nawiązująca do starych konsol. I nadal ta frajda. Skąd się ona wzięła!

Tak bardzo czekam na Youkai Watch! Tak bardzo chciałbym zagrać w Attack of the Friday Monsters, nie mogę doczekać się Monster Hunter Stories!




Nintendo w jakiś sposób potrafi w mały kawałek sprzętu włożyć serce, duszę. Nie masz w rękach konsoli, nie masz w ręku czegoś, za czym stoi wielka korporacja. Masz w nich przyjaciela, stworzonego przez pasjonatów, takich jak Ty.

Nie gram na konsolach Nintendo, bo ich nie mam. Lecz kocham tę firmę całym sobą.


A dziś nad siedzibą w Kyoto pojawiła się tęcza. Piękny symbol.

1 komentarz: